Od kilku lat, pewnie za przykładem płynącym „z samej góry”, przedstawiciele władz różnych szczebli starają się unikać otwartych i dostępnych dla szerokiego kręgu zainteresowanych dziennikarzy, tradycyjnych, prowadzonych na żywo, konferencji prasowych. Musieliby na gorąco odpowiadać na zadawane, także niewygodne i dociekliwe, pytania. Władza chowa się przed tego rodzaju niewygodną dla siebie sytuacją za plecami różnych rzeczników, biur i centrów informacji, do których chętnie odsyła zadających trudne pytania. Bywa, że przedstawiciele władzy biorą udział w „konferencji prasowej”, ale tylko z wybranymi dziennikarzami, najlepiej w przyjaznych (czytaj - w zależnych od siebie) mediach. Oglądając efekt takiej „konferencji” ma się wrażenie, że dziennikarze zadawali pytania przygotowane przez odpytywanego, albo pytany już wcześniej je znał.
Dlaczego tak się dzieje? Władza lubi wygodę, a obecnie ma rosnące poczucie bezkarności w unikaniu odpowiedzi na niewygodne pytania, w ukrywaniu prawdy, w stosowaniu manipulacji, itd. Nie wspominając o zasłanianiu się „covidem”. Przede wszystkim chyba obawia się kompromitacji w konfrontacji z dobrze przygotowanymi dziennikarzami, których nie da się wyprowadzić w pole wyuczonymi lub otrzymanymi z „centrali” SMS-owymi gładkimi sloganami pasującymi do każdej sytuacji. Po kilku takich z prawdziwego zdarzenia konferencjach okazałoby się, na kogo tak naprawdę zagłosowali wyborcy, że ich wybrany „król” jest zwyczajnie nagi, czyli średnio mądry, albo przeciętnie głupi.
W mediach, nie tylko z nazwy - ciągle jeszcze niezależnych - trwają ostre spory, czy rozsądnym, a nawet dopuszczalnym jest obrażanie elektoratu wybierającego coraz to mniej inteligentnych i niezbyt mądrych swoich przedstawicieli? Nie chcę rozwijać tego tematu, bo powstało na ten temat wiele uczonych opinii i opracowań specjalistów. Ale zdecydowana większość komentatorów potwierdza fakt, że wyborcy obecnie chętniej głosują na takich kandydatów do władzy, którzy nie odbiegają od kondycji intelektualnej przeciętnego obywatela. Wybierani mogą być cwańsi, sprytniejsi, bezczelniejsi, jednak lepiej, żeby nie byli bardziej wykształceni, ale przede wszystkim mądrzejsi od swojego wyborcy. Kandydaci, którzy wyróżniają się mądrością bywają niezrozumiali dla przeciętnego obywatela, więc na takich obecnie większość wyborców nie głosuje. I tak większości jest dobrze do czasu, aż wyborcy zauważą, że coś z tym nie gra. Ale gdy uświadomią sobie, że nie tak to wszystko miało być, wcale nie wiążą tego z własną decyzją wyborczą. Bo żaden wyborca nie przyzna się przed samym sobą, że mógł być po prostu durny, lub mówiąc grzeczniej - ogłupiony.
Od pewnego czasu jedną z form migania się władzy od bezpośredniej konfrontacji z dociekliwymi dziennikarzami i zachowywania pozorów informowania społeczeństwa są posty na profilach w mediach społecznościowych, na różnych forach prowadzonych przez portale mediów telewizyjnych i gazetowych oraz wystąpienia w przeróżnych „tubach” internetowych.
Z Internetem na dobre i złe żyjemy od ponad 25 lat. Przez te lata Internet okrzepł oraz obrósł w różne narzędzia umożliwiające każdemu, kto umie czytać i jakoś pisać tworzenie postów, zadawanie różnych pytań i komentowanie wypowiedzi innych. Więc pozornie wydaje się, że teraz łatwiej „dorwać” przedstawiciela jakiejś władzy i postawić go do pionu, aby zechciał nam bezpośrednio odpowiedzieć na nurtujące nas, a nawet całe społeczeństwo, pytania. No nie jest to tak do końca. Jeśli nie widzimy odpowiedzi udzielanej „na żywo”, to nigdy nie wiemy, kto faktycznie wklepał odpowiedź, i ile w tej odpowiedzi jest manipulacji speców od „pijaru”. Po to przez lata szkolono speców od manipulacji na uczelniach, na specjalnych kierunkach, na dokształcających kursach, aby teraz mogli pomagać lub nawet zastępować swoich pryncypałów, występując w roli rzeczników prasowych, kierowników biur informacyjnych, itp. I najczęściej to oni decydują, jaka ma być treść odpowiedzi na niewygodne pytanie.
Konwersacja – przekaz od władzy do społeczności ma taki schemat. Przedstawiciel władzy coś tam komunikuje, najczęściej jeszcze sam dodaje do tego lukrujący komentarz, a potem w ramach komentarzy następują agresywne reakcje internautów, nie zawsze w odpowiedzi na treść tej informacji. Najczęściej potem przedstawiciel władzy jest atakowany personalnie za jakieś niespełnione obietnice, albo wylewane są na niego ogólne żale o wszystko. Z kolei w obronie celnie skrytykowanego zjawiska, działania władzy, czy zachowania osoby na świeczniku, przeważnie niemiłych odpowiedzi udzielają osoby sympatyzujące towarzysko, beneficjenci politycznie, ekonomicznie lub sentymentalnie związani z władzą.
Często po obu stronach takiej dyskusji trafiają się komentatorzy, którzy swoje argumenty czerpią nie wiadomo skąd, ale na pewno nie korzystają z powszechnie uznanej wiedzy lub z rozumu. I jest pewien procent takich mędrków, którzy nie zasługują swymi wypowiedziami i działaniami na jakąkolwiek sensowną reakcję. Bo nie dość, że są tępymi matołami, to do tego chamami. Ba, nie rokującymi, że dyskutując z nimi obudzi się w nich jakieś resztki intelektu i doprowadzi to do opamiętania i zmiany nastawienia. Ale obecność w sieci takich typów jest nieuchronna i jakoś trzeba z tym sobie radzić.
Czy ostre ataki lub zaciekła obrona po różnych stronach mogą być bezinteresowne? Nie można wykluczyć takiej sytuacji. Choć, gdy któraś ze stron wyciąga argumenty poniżej jakiegoś powszechnie akceptowanego poziomu lub od razu bije poniżej pasa, to praktyka dowodzi, że nie robi tego bezinteresownie.
Każdy z nas potrafi być chamski i może w każdej sytuacji, w zależności od okoliczności, reagować ordynarnie. Jednak stosowanie metody polegającej na tym, że z inteligentnym adwersarzem staramy się dyskutować inteligentnie, a chamowi odpowiadamy chamsko, na dłuższą metę się nie sprawdza. Doświadczyłem tego na własnej skórze, gdy ktoś będący przypadkowym obserwatorem, niewtajemniczonym w cały proces pytań, inwektyw, odpowiedzi i ripost, po jakimś kolejnym bardziej „mocnym” moim wpisie na wcześniejszą i niewidoczną już wyjątkowo chamską zaczepkę, uznał, że obie strony dyskusji są warte siebie. Są też ludzie, którzy chamstwo, prostackie zachowanie wybierają sobie za sposób bycia. Niektórzy natomiast urodzili się tacy nieokrzesani, mając zakodowane to genach lub tak zostali ukształtowani. Choć grubiaństwo jest jakby na stałe wpisane w ludzką naturę i kiedy tylko może, daje o sobie znać, to ludzie inteligentni, mający spore pokłady empatii dla drugiego człowieka, również dla wyznającego inne wartości w sferze kultury, obyczajów, religii, tradycji, polityki, wyglądu i tej intymnej, potrafią zachować wyższe standardy kultury osobistej. I z takimi da się polemizować nawet na najtrudniejsze tematy, choć dyskusja nie musi kończyć się jakimś konsensusem.
Ordynarny sposób bycia razi, ignorancja i tępota odrzucają, a mimo to rzadko spotykają się z krytyczną reakcją. Prędzej zganiony jest ktoś ze świecznika, niż ten tzw. „zwykły obywatel”, choć naganne zachowanie raczej powinno być traktowane równo. Większość osób obserwując z boku złe zachowania stara się stosować do starej ludowej maksymy – „nie dyskutuj z prostakiem, bo sprowadzi cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem”. Ale ignorowanie chamskiego zachowania nie zawsze jest możliwe, zwłaszcza jeśli prowadzi się dyskusję na profilach społecznościowych. A zupełnie wręcz trudno uniknąć głupawych potyczek, gdy podejmuje się tematy kontrowersyjne. Zawsze przyłączą się jakieś mendy, które zgodnie z zasadą znaną z Dzikiego Zachodu, koniecznie muszą sprawdzić się z rewolwerowcem uchodzącym za najsprawniejszego w dobywaniu colta. Różnica między Dzikim Zachodem, a „socialmediami” jest taka, że pretendent, któremu nie udało się szybciej wyjąć rewolweru lub celniej strzelić, bywał wyautowany w zasadzie definitywnie. Na przykład FB, i owszem, pozwala takiego palanta zablokować, ale jeśli to jest matoł na świeczniku, to można się spodziewać wywołania wrzawy, że profil lub portal blokuje wolność wypowiedzi. Przypinane są zaraz łatki, że administrujący stroną, właściciel profilu jest powiązany z jakimiś nieczystymi siłami obcymi. Próbuje się wmówić, że jest sterowany przez przeciwników politycznych. Jeśli krytyka władzy jest trafiona, to druga strona zamieszcza fałszywe żale, aby wzbudzić w czytelnikach jakiś odruch litości i odwrócić uwagę od sedna krytyki.
Blokowanie nie bywa żadną przeszkodą dla tych, którzy z różnych pobudek chcą komuś zaszkodzić i dokopać, a występują pod fejkowymi profilami. Chodzi tu o tych, którzy zmieniają co chwilę swój profil, albo się przełączają między wieloma założonymi do tego celu profilami charakteryzującymi się tym, że nie daje się ustalić tożsamości właścicieli, bo zawierają jakieś bzdurne szczątkowe wpisy, albo mają profile bez historii od wielu lat.
Trochę inne reguły obowiązują w przypadku krytyki pod adresem rządzących na dowolnym szczeblu. W demokracji po to są wolne media i dostęp do Internetu dla każdego, aby można było swobodnie informować, krytykować, a nawet prowokować do odkrywania właściwych intencji lub poczynań przez różnych bonzów, notabli, itd. Pod warunkiem, że celowa krytyka władzy odbywa się w obszarze faktów. Może się odbywać nawet w sferze domysłów, jeśli prowadzi to do ujawniania takich informacji, których władza stara się niezgodnie z prawem ukryć.
Tyle zatem ogólników. W tym miejscu warto wspomnieć także o sytuacji na lokalnym rynku medialnym. Właściwie to z naszego rynku prasowego zniknęły wszelkie dodatki, załączniki, wkładki regionalne leszczyńskiej prasy. Mieszkańcy zostali w tej sytuacji zdani na lokalnego wydawcę tygodnika. W mojej opinii, trudno traktować to medium wraz z jego portalem za bezstronne. O ile kilka lat temu tygodnik wraz z portalem przy każdej sposobności zawzięcie atakował mnie i całą poprzednią władzę gminną, tak obecnej władzy teraz służy za tubę. Takie jest wilcze prawo redakcji, że stoi po tej stronie sceny politycznej, która albo płaci, albo z którą ma powiązania personalnie. Oczywiście to nie jest nic odkrywczego, ale warto mieć te układy na uwadze, zaglądając, albo czytając treści w „niezależnych” mediach lokalnych.
Istnienie różnych mediów w Internecie nie jest przez lokalną władzę mile widziane. Zwłaszcza jeśli przedstawiciele władzy są kiepscy merytorycznie i intelektualnie nie najwyższych lotów. Wtedy trwają próby wmówienia społeczeństwu, że jeśli jakieś media są krytycznie nastawione do władzy, to muszą być powiązane z przeciwnikami władzy. Gdyby tylko na tym działania władzy w stosunku do mediów niezależnych się kończyły, to można by uznać za sytuację komfortową. Jeśli jednak władza bez skrupułów dąży do zagarniania całej przestrzeni medialnej, a innych, którzy nie chcą jej trzymać palca, uważa za intruzów do wytępienia, wszelkie wolne media powinny trwać na swoich pozycjach, aby władza się nie rozpanoszyła totalnie, bezwstydnie obsikując stronę „słabszą”.
Teraz takie zabiegi są udziałem samego burmistrza Rawicza, któremu nie w nos jest istnienie na Facebooku profilu „Prawdziwy Rawicz”. Ponieważ autor (autorzy) tego profilu nie dają się skaperować na stronę władzy, a nawet dotkliwie kąsają, to druga strona stara się, jak tylko może zdezawuować ten profil, a właściwie to personalnie jego twórcę (twórców). Jedną z takich prostackich manipulacji jest próba wmówienia internautom, że profil „Prawdziwy Rawicz” jest jakimś moim tworem, albo właściciel (właściciele) są ze mną lub odwrotnie - ja z nimi, bezpośrednio powiązani. Jeszcze zanim sam zauważyłem istnienie profilu „Prawdziwy Rawicz” na FB, już były sugestie, że muszę mieć w tym jakiś udział. Chyba już dwa razy dementowałem te nieprawdziwe insynuacje. Ale widocznie to dla niektórych ciągle jest niepojęte. Zatem robię to jeszcze raz: uprzejmie informuję, że nie znam nazwiska (nazwisk) autora (autorów) profilu „Prawdziwy Rawicz”! I nie zamierzam się tego dowiadywać. Jestem natomiast pozytywnie zdziwiony, że próbuje się mnie do tego przedsięwzięcia „dopisać”. Jeśli kiedyś, z dzisiaj niewiadomych mi powodów, ta sytuacja miałaby ulec zmianie, to ochoczo i z radością sam na swoim profilu to ogłoszę „Urbi et Orbi”.
Skoro już dotknąłem tematu potyczek słownych lub na memy w internecie, zadajmy sobie pytanie, jak zareagować na chamskie ataki prominentów, względnie ich jawnych i niejawnych popleczników, których w swoich postach wspomnieliśmy lub dotknęliśmy czyichś niejasnych powiązań i interesów, ale posłużyliśmy się prawdziwymi argumentami?
Chamstwo, nawet „eleganckie” w białych rękawiczkach, a zwłaszcza próba niszczenia konkurencji, także tej medialnej, przez przedstawicieli władzy, to nie jest jakaś zwykła niegrzeczność lub brak dobrych manier, jak dłubanie w nosie. To niebezpieczne zjawisko, podszyte agresją w stosunku do strony „słabszej”.
Dla władzy myślący odmiennie, to przede wszystkim wrogowie i dlatego muszą być wskazywani jako gorsi i nieetyczni, zasługujący na pożarcie. Natomiast jeśli ktoś z establishmentu, kto został przyłapany na złych rzeczach, potem stara się stawiać w roli zgnębionego nieszczęśnika, niech taka postawa nikogo nie zmyli. Dla przykładu odnosząc się wprost do sytuacji w Rawiczu, płaczliwe tony w niektórych wypowiedziach obecnej władzy, zupełnie nie pasują do zachowania tychże samych ludzi sprzed 6 lat, gdy bez skrupułów posłużyli się czarnym pijarem w celu zdobycia władzy.
I niech to dla wszystkich rozsądnych czytelników będzie memento, żeby nie ufać pozorom, a dla władzy niech jest przypomnieniem, które zostało wypowiedziane przez samego włodarza, że zła karma może wrócić.
P.S. Treść tego felietonu, to wyłącznie moje własne przemyślenia i nie była z nikim konsultowana, zresztą jak zwykle.