W połowie lat 70-tych, gdy byłem jeszcze studentem, raz w tygodniu chodziłem golić dziadka, bo już wtedy nie wstawał z łóżka i sam się ogolić nie mógł. Wcześniej, gdy był jeszcze sprawny, golił się brzytwą, którą sprawnie ostrzył na pasku wiszącym przy futrynie drzwi od kuchni. Ale jeśli chodzi o podstrzyganie włosów, to chodził do fryzjera, który mieszkał w podwórzu na Sienkiewicza 16, albo jeśli ten fryzjer był zajęty, to do zakładu fryzjerskiego na Grunwaldzkiej. Jako dzieciak byłem tam też zabierany, ale miałem uraz do tamtego zakładu, bo mieli tępe nożyczki i choć dzielnie to znosiłem, to strzyżenie było dla mnie katorgą. Wtedy sobie myślałem, że muszę się nauczyć ostrzyć nożyce, aby nie wyrywały włosów, tylko sprawnie cięły.
Wracając do opowieści golibrody, to w soboty kupowałem w kiosku na plantach żyletkę. Mniej więcej wtedy pojawiły się żyletki marki Polsilver. Sprzedawane były spod lady i na sztuki, bo to był towar deficytowy. Zabierałem z domu własne nożyczki i drałowałem przez całe miasto, aby spełnić swój rodzinny obowiązek. Kiedy pierwszy raz dziadek zobaczył, że będę go golił maszynką z żyletką, spojrzał na mnie z niesmakiem i zapytał, ty nie używasz brzytwy? Odpowiedziałem, że brzytwa to przeżytek, Polsilver goli dokładniej i jest ostrzejszy, więc mniej szarpie włosy. Dziadek temat drążył dalej i stwierdził - ostrzyć brzytwy to chyba nie umiesz? Powiedziałem, że umiem, bo nie raz to robiłem ze starymi brzytwami, którymi w domu, na prace ręczne w podstawówce, wycinałem z drewna fujarki i takie tam pamperki. Na to dziadek poprosił babcię, aby przyniosła jego brzytwę i zaproponował, abym spróbował najpierw naostrzyć, a potem go ogolić. Babcia z namaszczeniem wyjęła z szuflady ozdobne puzderko, w którym na pluszowej poduszce spoczywała pozłacana brzytwa z rękojeścią z kości słoniowej. Wziąłem do ręki i wprawnie zacząłem machać po naciągniętym pasku, czym wprawiłem w zdumienie dziadka. Z uznaniem stwierdził - a jednak umiesz ostrzyć brzytwę, a noże i nożyczki też umiesz naostrzyć? Powiedziałem, że oczywiście, nie tylko noże i nożyczki, ale i inne narzędzia, w tym kosę też. Potem ogoliłem brzytwą pół twarzy, a drugie pół maszynką z nowym Polsilverem. Dziadek po goleniu najpierw milcząco głaskał się po twarzy, to z jednej, to z drugiej strony, a potem powiedział – no, technika poszła do przodu. Od tego czasu brzytwa leżała na szafce już tylko jako „muzealny” eksponat.
W trakcie każdego golenia i podstrzygania, jak to u fryzjera, słuchałem opowiadań dziadka (w rodzinie nikt nie mówił Antek, tylko wszyscy nazywali go dziadkiem Antonim, nawet babcia), który raczej bywał małomówny. Ale gdy już wypowiedział jakieś zdanie, to było prawie jak nowela, kilka słów logicznych i z sensem, a resztę można było sobie dopowiedzieć. Dziadek pochodził, jak to było wtedy powszechne, z wielodzietnej rodziny. Był najmłodszym synem kowala i miał starszych 12 braci i jedną starszą od siebie siostrę. Wszyscy bracia brali udział w powstaniu wielkopolskim, ale dziadek miał wtedy 15/16 lat i jako jedyny się nie załapał. Dlatego w 1923 roku trafił do wojska. Gdy po odbyciu służby opuszczał jednostkę, wojsko dało mu bilet, który uprawniał do podróży pociągiem w dowolne miejsce w Polsce. Antoni powrotu do Twardowa, rodzinnej wsi, już nie zakładał, bo bracia po zakończeniu powstania, rozjechali się „za chlebem” po całej Polsce, a w domu została się jedynie siostra. Wsiadł więc do pociągu i jechał na koniec Wielkopolski. Rawicz był ostatnią stacją przed granicą z Niemcami. W czasie galopującej inflacji i szalejącego bezrobocia rezerwiście trudno tu było o stałą posadę. Mając zdolności manualne i umiejętności nabyte w kuźni swego ojca (byłem tam na początku lat 60-tych i zrobiła na mnie, sześciolatku, duże wrażenie), żeby przeżyć, Antoni imał się różnych zajęć. A to układał kostkę brukową za kartkę na obiad, a to w gospodarstwach naprawiał wozy, podkuwał konie, ale też ostrzył narzędzia, kuchenne noże i nożyczki fryzjerskie. Dopiero w latach 30-tych, gdy już miał kompletną rodzinę dostał pracę w Korpusie Kadetów.
Zwłaszcza taki jeden epizod opowiadany przez dziadka Antoniego utkwił mi w pamięci. Bodajże w ramach barteru, za ostrzenie przyrządów cyrulika, Antoni był golony i strzyżony za granicą w zakładzie w Żmigrodzie, dokąd jeździł rowerem. Prawdopodobnie, o czym dziadek nie wspominał, ale należało się domyślić, że w połowie lat dwudziestych, jak większość kawalerów bez stałego zajęcia, mógł parać się również „handlem przygranicznym”. Będąc więc zagranicą na fotelu odbywał dysputy z tamtejszym fryzjerem, który porównywał stosunki gospodarcze i polityczne występujące po obu stronach granicy. Jedna z takich rozmów miała mniej więcej taki przebieg. Fryzjer do dziadka - choć inflacja szaleje, to ty mi Antoni nie podnoś ceny za ostrzenie, bo ja będę musiał podnieść cenę za usługę strzyżenia. Na to Antoni - no dobra, tylko że gdy ja podniosę cenę i ty podniesiesz cenę, to nic to nie zmienia, bo koszty za nasze usługi się wzajemnie znoszą i wychodzi nam na zero. Na to golibroda (imienia nie kojarzę, było niemieckie i trudne do zapamiętania) - Antoni, to nie tak. Jeśli ty mi podniesiesz opłatę za usługę ostrzenia i ja ci podniosę cenę za golenie, to będąc uczciwym rzemieślnikiem, będę musiał podnieść cenę za usługę rolnikowi, który po tobie czeka na swoją kolejkę. On przyjdzie do domu i powie żonie, że od dzisiaj musi sprzedawać młynarzowi zboże po wyższej stawce, bo za tydzień nie będzie miał na fryzjera. Młynarz za mąkę piekarzowi będzie musiał podnieść cenę, bo za zborze zapłacił więcej. Piekarz zaraz krawcowi policzy za bułki więcej, bo mąka zdrożała i krawiec sprzeda garnitur szewcowi drożej, bo chleb kupił już po wyższej cenie, a szewc policzy drożej za buty czapnikowi. Ty zaś Antoni, po strzyżeniu i goleniu pójdziesz kupić tutaj do czapnika kaszkiet, bo z gołą głową na rowerze będzie ci zimno. Ponieważ ja ci nie zapłaciłem, bo i ty mi nie zapłaciłeś, to czym zapłacisz za czapkę skoro cena będzie wyższa niż to, co masz teraz w kieszeni? Pojedziesz do domu z gołą głową i nabawisz się przeziębienia. I tym sposobem dochodzimy do wniosku, że inflacja jest przyczyną wszelkich nieszczęść. Więc Antoni wracaj do domu, a za czapkę zapłać po starej cenie, bo ty mi nie podniesiesz ceny, a ja ci nie policzę więcej i inni tu zrobią tak samo. Kiedy dziadek Antoni wrócił rowerem do Rawicza, to na najbliższym targu sprzedał kaszkiet za dwukrotnie wyższą cenę, niż kupił po niemieckiej stronie. Ale bułki i buty też już były dwukrotnie droższe. Rację miał więc niemiecki fryzjer, że inflacja w Polsce potrafi się sama napędzać. Dziadek Antoni kończąc wyjątkowo jak na niego długą przypowieść powiedział: - dobrze Tadeusz (zawsze wymawiał moje imię twardo i z akcentem na „ł” - „Tadełusz”), że umiesz ostrzyć brzytwy i nożyczki, a nawet kosy, bo to ci się w życiu może przydać.
Wróćmy zatem do czasów współczesnych, gdzie właśnie inflacja została spuszczona z łańcucha. A że żyjemy w Polsce, w której rządzi prawica, to znowu na poddanych całe dobro spływa z góry. Najpierw podniesiono płacę prezydentowi, potem ministrom i posłom. W czasie strajków przedstawicieli różnych zawodów i służb, włodarze i radni oraz urzędnicy niższego szczebla też myślą o podwyżkach swoich uposażeń. A co pozostaje ludowi, który ku chwale i dla dobra ojczyzny wybrał swoje władze? Powtórzę za dziadkiem Antonim - uczcie się ostrzyć brzytwy, nożyczki, a przede wszystkim kosy, bo to się wam może przydać.
Mnie tam inflacja nie straszna, bo od ósmej klasy szkoły podstawowej golę i strzygę się sam.